Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

my się ujrzeć ją z książką w ręku, romansownie przechyloną główką, marzącą o tem, gdy będzie mogła powiedzieć duszą ukochanemu: „jestem twoją, twoją na zawsze“.
Tymczasem pierwsze jej ukazanie się burzy delikatną tkankę naszej wyobraźni, bo reżyser każe Helenie wchodzić… z konewką do podlewania kwiatków.
Naprzód o 10-tej rano kwiatków na wsi nie podlewają, lecz o wiele wcześniej — to raz; potem takich kwiatków, jakie były w klombach na scenie, też się nie podlewa, to dwa; a trzy — romansowa panna pracą realną nie zajmowała się, zostawiając to służbie, ogrodnikom. Ona tylko wąchała kwiatki; ale tutaj nie mogła, bo słoneczniki i maki nie pachną.
Znowu inscenizator popsuł sprawę reżyserowi, reżyser aktorce i — współczesny trzeźwy widz nabiera przekonania, że macocha pasierbicę obgadała, bo to nie romansowa, lecz pracowita, trzeźwa panienka.
Dawniej, według tradycyi i autora, scena ta, która rozpoczyna właściwą komedyę przedstawiałaby się mniej więcej tak:
Po podniesieniu zasłony Helena sama siedzi lub stoi z główką opartą o framugę okna, zapatrzona w ogród; albo: bezradnie opuściwszy ręce, spogląda na drzwi, wiodące do pokoju dziadków, jakby tam szukać chciała rady i pomocy. W każdym razie ukazuje się w bezruchu, milczy i po chwili cichutkim głosem powtarza: „trzy dni do namyślenia — trzy dni do namyślenia!“ Cisza wkoło… ptaszki tylko w ogrodzie śpiewają..
W nowej koncepcyi reżyserskiej było inaczej. Helena wchodziła: zamiast bezruchu — ruch. Zamiast ciszy — „sentymentalnie rzewna ballada“, grana przez orkiestrę gdzieś w oddali, jak gdyby rzecz działa się w miejscowości kąpielowej. Na tle muzyki balladowej ukazuje się Helena… z konewką w ręku. Tableau.
Oto jak reżyser zaznaczył charakter Heleny i oto co się zrobiło ze strony obyczajowej.
W takim mniej więcej guście i sensie ukazała nam się z wielkim nakładem pracy i sumienności (to trzeba przyznać) robota reżyserska w Panu Jowialskim.
Widoczne były usiłowania do wydobycia najdrobniejszych szczególików, cóż, kiedy „pomysł był kapitalny, lecz dzień feralny“. Dzień, w którym zrodził się pomysł.
Drobiazg. Ludmir — romantyk, o którym Chrzanowski mówi „nie jest on już typem, lecz postacią indywidualną; to przecie już nie tylko młodzieniec, obdarzony energią życia i inteligencyą, naturą prostą i szczerą, ale nadto literat i poeta — poeta nie wogóle, ale, mający swe indywidualne upodobania oraz swój konkretny program literacki“. Dodać do tego trzeba, że Ludmir jest synem gen. Tuza.
Jaki on powinien być w ruchach? — stanowczo wykwintny, rasowy. Jaki w sposobie mówienia? — szlachetny, miejscami trochę patetyczny. Jak ubrany? — skromnie w spencerku, ale schludnie i zgrabnie. Co na sobie i przy sobie? — tłumoczek na plecach, kij w ręku.
I teraz drobiazg: Ludmir miał na szyi lunetę, którą dość niezgrabnie rozpatrywał okolice. Poeta, romantyk zachwyca się naturą bez pomocy lunety. Więc poco była ta luneta? — dla groteski, przypuszczam. Ludmir zaś figurą groteskową być nie może i nie jest.
Kończę.
„Pan Jowialski“ to nie farsa, nie żart sceniczny — tylko komedya i to komedya „charakteru“ i „obyczaju“.
Stała się krzywda autorowi Pana Jowialskiego, z którego inscenizacya i reżyserya zrobiła groteskową farsę i stała się krzywda… „Polakom z krwi i kości“, których zmuszono patrzeć pod takim kątem na arcydzieło Fredry.
Mojem zdaniem, należało stworzyć tło dekoracyjne, na którem charakterystyka figur i strona obyczajowa komedyi najlepiej-by się uwydatniły. Tło, na którem naczelna postać komedyi zabłysnęłaby łuną polskości i jowialności, a takim tłem może być tylko wnętrze starego polskiego dworu.
Charaktery wymagają najlepiej charakteryzujących figury kostyumów, i charakterystycznych ruchów. Obyczajowość odpowiednich linii sytuacyjnych. A całość — chwilami swywolnego, żartobliwego, chwilami poetycznego dźwięku, w tempie żywem, dynamice nie zbyt hałaśliwej, a według tych wskazań normowane zasadnicze barwy i tony: poezya, pogoda, spokój i polskość dałaby trzeźwemu widzowi chwilę prawdziwego i pięknego zapomnienia o troskach, obecnego życia.
„Złem, naruszającem istotę dramatycznego utworu“ — powiada współczesny reformator teatru Karol Appia — „jest inscenizacya, nie stojąca w związku z autorem, bo rozbija jednolitość jego pomysłu. Wszystko z autora czerpać, żadnych dodatków inscenizacyjnych nie dorabiać. Inscenizacya autorska jest takim samym środkiem wypowiadania się, jak słowo. I jak do tekstu, stworzonego przez autora, nie wolno dodawać słowa, tak nie wolno nic dodawać do inscenizacyi. Szanujcie słowo autora“.
Zwłaszcza jeżeli autorem tym jest Aleksander Fredro.

LEONARD BOŃCZA.