Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

by zrobić sztucznych żołnierzy. Wie pan, żołnierzy metalowych, nieśmiertelnych!
— Szalony pomysł!
— Szalony? Dlaczegóż? Czyż auto, nie jestto sztuczny koń? A armata! Czyż nie jestto sztuczna ręka człowieka, rzucającego kamień?
— Gienialne myśli!
— Szkoda, że nie jestem mężczyzną, technikiem! Zarazbym się do tego wzięła.
— Wybornie! Niech się pani zgłosi do ministra wojny! Sława pewna!
— A przytem — trzepała dalej blondynka — wojsko, złożone z takich żołnierzy, posiadałoby prócz nieśmiertelności jeszcze inne zalety. Nie poddawałoby się, nie uciekało, słuchałoby ślepo rozkazów, nie fraternizowałoby się z rewolucyą, nie badało prawomocności swego rządu, nie tworzyo rad żołnierskich...
— Nie byłoby symulantów... — dodał oficer, rozbawiony pomysłem. — Nie trzebaby załatwiać milionów próśb o zwolnienie, niktby nie prosił o urlop...
— Co za oszczędność ubrania, trzewików, materyału wojennego...
— Nie trzebaby wcale piekarni, ani armat gulaszowych, kas pułkowych...
— Klęska dla wielu... wielu...
— Nie piliby, nie żądali tytoniu, dodatków do żołdu... Jedną tylko straszną wadę mieliby tacy żołnierze... ogromną wadę...
— Jakąże to... Ach, wiem już wiem! — zawołała.
— Naturalnie! Nie braliby w niewolę serc niewieścich. Ot widzi pani... ta straszna wada przeważa wszystkie zalety. Przepadłby kult uniformu, kult bohaterstwa i pryczez, kult siły i głupstwa z nią najściślej skojarzonego.
— Prawda! Prawda! — potwierdziła. — To straszna wada! A więc rzucam ten pomysł. Niech przepada żołnierz sztuczny, a niech żyje żywy, choćby Bóg wie jaki kulas.
Śmiali się długo, potem zaś odeszli.
Protazy nie stracił ani słowa. Wszystko, co usłyszał, utkwiło w nim głęboko i nie mógł już odpędzić myśli o sztucznym żołnierzu.
Tejsamej nocy miał dziwny sen.
Znalazł się pośród pola bitwy. Wokół leżeli zabici. Panowała cisza i martwota. Nagle podniósł się ze ziemi człowiek i skierował się wprost tam, gdzie stał Protazy. Był to bardzo dziwny żołnierz. Nie miał na sobie munduru, a ciało jego było zupełnie przeźroczyste, tak że Protazy mógł nawskróś przez idącego widzieć pole i drzewa. Zdumiony, zaczął mu się baczniej przyglądać i zrozumiał wreszcie, że żołnierz ten zrobiony jest z cienkich sztabek metalowych. Jego ręce i nogi poruszały się w łożyskach posuwkowych, bardzo misternie obmyślanych, i stanowiły spoisty, a niezmiernie rozgałęziony system dźwigni. W miejscu żołądka posiadał małą dynamo, wprawiającą w ruch ów system. Funkcyonowała równo z cichym jękiem, podobnym do jęku dalekiego aeroplanu. Głowa żołnierza posiadała sprężynowy zawias na karku, tak, że spadała wstecz po trafnym strzale i wracała znowu na swoje miejsce. W cienkich pazurkach rąk-protez niósł ów żołnierz mały, ale niezmiernie precyzyjny karabin maszynowy. Pas nabojów do tego karabina umieszczony w klatce piersiowej rozwijał się automatycznie. Sztuczny żołnierz wlókł u każdej nogi drut przewodu elektrycznego. Druty te sunęły po polu i ginęły w dali.
Po chwili spostrzegł Protazy, że sztuczny żołnierz nie był sam tylko jeden na polu walki. Chodził on, pochylał się ku ziemi i dotykał poległych.
I oto z ziemi zrytej pociskami zaczęli wstawać jeden za drugim, żołnierze i ustawiali się w rzędy.
Wszyscy byli jednej miary, a przez ich ciała prześwietlała dal krajobrazu.
Niebawem stanęła cała kompania w ordynku.
Jednocześnie zapaliły się na ruchomej głowie każdego maleńkie lampki elektryczne, tak, że zdawało się, iż każdy posiada po jednym błyszczącem kociem oku.
Był to znak dla sztabu, że wszystko w porządku.
Ale nie uszło to widać uwagi nieprzyjaciela. Natychmiast zabłysło w dali światło reflektora, pełzało, przez czas jakiś po polu, wreszcie znalazło dziwacznych żołnierzy i oblało ich jaskrawym blaskiem.
Rzucili się wstecz i rozsypali momentalnie w długą tyralierę. Oczy ich pogasły w jednej chwili.