Nagle... znikł z oczu Eryka Matthisena: zapadł się, jak cień, i tylko w miejscu, gdzie stał przed chwilą, zaskrzypiała pęknięta kra i zabulgotała woda.
Potem nastała cisza... straszna, przeraźliwa cisza śmierci.
Matthisen stanął, jak wryty, z przerażenia.
— Taam!... Taam!... — wyrwało mu się z ust zgłuszonym głosem rozpaczy.
Nie było żadnej odpowiedzi.
Zdalęka tylko chlupotanie wody, przelewającej się po lodach, pryskanie śniegu i szelest fal zimnych, czarnych, rozłażących się po powierzchni coraz szerszemi kręgami, przerywały złowrogą ciszę zimowego wieczoru...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wiatr się ułożył, niebo roziskrzyło, księżyc zdawał się zbliżać ku ziemi i wybielał, jak srebrny medal, wyrzucony świeżo z pod stempla.
Śniegi nabrały jakiejś kredowej białości, a na rozłogach lodowej skorupy, co pokrywała bród morski między dwoma lądami, ciemne fale przypływu migotały teraz stalowemi błyski, zlewały się z sobą i poruszały tajemniczo, jak rojowisko posrebrzanych płazów.
Od wyspy szły echa ludzkich głosów, nabrzmiałych w radosnej pieśni o „Dzieciątku Jezus“ i rozkołysany dzwon śpiewał z niemi do wtóru, jakby wołał nad ziemią i morzem: Gloria, Gloria in excelsis Deo!...
Rozróżnić można było cieńkie głosy kobiet i dzieci, chociaż śpiew płynął z daleka.