Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nad lodowatą pustynią i zdawał się rzucać jakieś tajemnicze zaklęcia na tę białą płaszczyznę, zasianą krami, w złotych i niebieskawych kolorach skąpanemi.
Uroczy, groźny, lecz wspaniały był teraz krajobraz.
Eryk Matthisen, pomimo całego znużenia, z zachwytem wodził okiem dokoła siebie i myślał:
— Jednak ten świat jest piękny!... warto żyć na nim.
Ale nagle posmutniał bardzo, bo mu przemknęło przez głowę:
— A kto wie, czy wieczora dożyję!... kto wie, jaki mi los przeznaczony?...
I przyszła mu myśl straszna, że mógłby w drodze paść i wśród tych lodów zamarznąć, że jeśli przed zapadnięciem zmroku nie zdąży do brzegu, to go zaskoczy przypływ morza i odetnie raz na zawsze od stałego lądu. Dreszcz go przeniknął aż do szpiku.Chciał krzyknąć, wołać ratunku, pomocy, ale się zawstydził nowych szyderstw Boja i Krystyna.
Zdawało mu się, że oni naumyślnie coraz prędzej od niego się oddalają, że go chcą oddać na pastwę zimy, nocy i morza, że się nad nim znęcają, nad jego osłabieniem, że uciekają przed nim, Za każdym lodowcem, pod każdą krą, wystającą ostremi kantami ze śniegu, przywidywała mu się teraz czyhająca śmierć, która z nim zacznie grać w „ślepą babkę“ i upędzać się za nim, aż go schwyci, powali i zdusi.
O Jezu!... miałby tak zginąć marnie na tem pustkowiu, teraz, dziś właśnie, w sam wieczór wigi-