Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

matki niewiele mogli się dowiedzieć. Domyślali się tylko nieszczęścia.
Tłum biegł razem z nieszczęśliwą kobietą, która dążyła w stronę rzeki. A kiedy stanęli u brzegu, zdaleka, na dużej bryle, rzeczywiście spostrzegli małego chłopca.
— Janku, sokole mój! — woła matka, wyciągając ręce i bez namysłu chce rzucić się do wody.
— Kobieto, miejcie rozum! — zatrzymują ją sąsiedzi — czyż nie widzicie, że lód potrzaskany, że za lada stąpnięciem wpadniecie do wody?
— Puśćcie mnie, puśćcie! — woła kobieta — muszę go ratować!
I co miała sił, wyrywała się z rąk ludzi.
Tłum coraz się zwiększał. Wszyscy byli przejęci wypadkiem, każdy radził jak mógł, kobiety płakały razem z nieszczęśliwą matką, rozumowały, że Bóg łaskaw, może cudem jej dziecko ocali.
Mężczyźni znowu naradzali się nad środkami uratowania chłopca — ale sposobu nie było. Bali się wejść na lód kruchy.
— Co to? — zawołano z tłumu — ktoś idzie!