Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Źle, bardzo źle, Naciu, obiecałaś Maciejowi zapisywać wszystko po porządku, a o kwiatku i jego częściach, ani mru-mru!
Paniusia w swych pogadankach doszła nareszcie do najciekawszych dla mnie rzeczy.
Wczoraj przynosi nam gałązkę wiśni, pokrytą kwiatami. Był to pierwszy kwiat, który widziałyśmy w tym roku, więc jednym głosem zawołałyśmy: „A!... jaki śliczny!...“
Paniusia dała nam obejrzeć gałązkę.
Listki na niej były jeszcze małe, ale lśniły się, jak polakierowane — wiem dlaczego: bo jeszcze młode; z jednego miejsca wychodziło po kilka kwiatków, najczęściej cztery, a każdy siedział na długiej nóżce.
O tem wszystkiem mówiłyśmy same, paniusia tylko wypytywała. Każda z nas znała wiśnię, więc opowiadałyśmy, co to za drzewo, że ma korę popękaną, a ze szczelin wypływa sok, który krzepnąc przyczepia się do drzewa; inna znowu mówiła, że zbierała ów sok i używała go zamiast gumy do sklejania. Któraś znów utrzymywała, że jej mamusia ma rączkę u parasolki z drzewa wiśniowego, że ta rączka ma przyjemny zapach wiśni.