Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knięta. Pójdę i będę dzwoniła, może nareszcie ktoś posłyszy i przyjdzie, bo przecież nie mogę dziadka odejść.
Tak też zrobiła.
Wkrótce mieszkańcy miasteczka, którzy się już do snu układali, usłyszeli dzwon kościelny. Zdziwiło to niezmiernie wszystkich, zaniepokoiło księdza proboszcza: głos dzwonu tak późno, była to rzecz niezwykła.
Natychmiast pleban ubrał się, wziął latarnię, zawołał służącego i razem z nim, brnąc w śniegu, udał się w stronę kościoła.
Zaledwie minęli podwórko, gdy mała dziewczynka zadyszana przypadła do księdza i płacząc mówiła:
— Dobrodzieju, zlitujcie się, dziadek mi zasłabł tu na schodach kościelnych... To ja dzwoniłam, bom nikogo dowołać się nie mogła.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! Gdzie dziadek? jaki dziadek? skąd się tu wzięliście w czas tak zimny? — pytał ksiądz-staruszek i śpiesznie zwrócił kroki ku kościołowi.
Niedługo byli już przy ślepym grajku, który bez czucia zsunął się na schody.