Strona:Marya Weryho-Las.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźmy go szukać; daj pokój tej robocie — mówiła wilga do drozda, który słał sobie gniazdko; jeżeli jaki drapieżnik zamieszka blisko, będziemy musieli gdzieindziej szukać schronienia.
Wilga prędko zaczęła się uwijać, przylepiła parę gałązek do gniazdka i poleciała za drozdem.
Ptaszki skierowały się w stronę, skąd dochodziły odgłosy hukania.
Wkrótce zobaczyły ptaka, lecącego brzegiem lasu.
— Nie wzbijajmy się wysoko, bo może nas dojrzeć — szepcze drozd.
Tak śledząc za ptaszkiem, doleciały aż do skraju lasu. Tu się ukryły na gęstym świerku i bacznie przyglądać się zaczęły nowemu przybyszowi.
— Eh, moja kochana — powiada drozd do wilgi — byłoż się kogo obawiać? Zwyczajny sobie ptak, żaden drapieżnik!
— Ale gdzież tam! — mówi wilga — wcale nie zwyczajny, spójrzno co za czubek na głowie! Jak nim porusza! Patrz, to go zwija to rozwija. A ten dziób duży, i śpiczasty! Wiesz, obawiam się, że nim broić będzie! Kto wie? Sikora jeszcze mniejsza, a pisklętom naszym dzioby rozbija. Jeżeli nie dla nas, to dla dzieci naszych może być ten ptak niebezpiecznym. Musimy się dowiedzieć, co to za jeden.
Odleciały ptaki z powrotem.