Strona:Marya Weryho-Las.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już mamy gniazdko prawie wykończone, musimy je teraz czem zapełnić wewnątrz, aby naszym pisklątkom było wygodnie i miękko.
— Z tem będzie trudniej. Gdzie tu znaleść co miękkiego? nawet mech jest zatwardy. Lećmy znowu w świat, może co znajdziemy.
Pofrunęły czyżyki, każdy w inną stronę.
Jeden z nich długo nie wracał, już słonko się zniżyło, już wieczór nadchodził, a czyżyk nie przylatywał. Drugi ptaszek siedział przy gniazdku i bardzo był robotą zajęty.
— Cir-cir-cir — zawołał nareszcie drugi czyżyk, wpadając zadyszany do gniazda.
— Cir — odpowiedziała mu towarzyszka — cóżeś tak długo nie wracał, mój drogi? Bałam się czy cię jakie nieszczęście nie spotkało.
— Bo też moja droga, miałem pełno przygód. Latałem tu i owdzie, szukając jakiego puszku i nic znaleść nie mogłem. Nareszcie patrzę, na polu leży kłębuszek wełny. Chwytam go czemprędzej i unoszę w powietrze. Wełna była bardzo gruba i poplątana, więc usiadłem na gałązce i zacząłem ją rozskubywać. Kiedym już kończył robotę, a dobrze się namęczyłem, bo mnie aż dziób zabolał i o małom pazurków nie połamał, w tem wiatr porywa moją wełnę. Lecę za nią, a wiatr unosi ją coraz prędzej, coraz wyżej: wyprężyłem skrzydła, pędząc co sił starczy, postanowiłem bowiem nie wracać bez wełny, i możebym niewiedzieć jak dłu-