Strona:Marya Weryho-Las.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go doktora powozem, widać od jakichś bogatych państwa. A on powiada: „Nie mogę jechać, gdyż mam tu we wsi wielu biedaków ciężko chorych, których nie mogę bez pomocy zostawić. Wy tam i bezemnie macie w mieście dosyć lekarzy. Tak wprost odmówił!” Mają oni zapewne, ale takiego mądrego i dobrego, na całym świecie chyba niema.
— Albo onegdaj — wtrąciła baba — poszedł do Jakóba, a ten ledwo wstał z łóżka i miał wyjść. Doktór powiada do niego: „Nie możecie wychodzić, Jakóbie, bo zimno jest, musicie dobrze się ubrać; czy macie co na nogi ciepłego?
— A cóż by ja tam miał? — odpowie Jakób — bez zarobku, człek siedział, co tam mieć może!“
Nasz doktór, nie myśląc długo, zdejmuje kalosze swoje i daje mu:
— Weźcie sobie, powiada, ja się obejdę bez nich!
— Tak moi drodzy, własne obuwie mu oddał, taka to dusza święta w naszym doktorze!
Podobne rozmowy często się, powtarzały.
Tego wyleczył, temu dopomógł, tego przyodział, tamtemu poradził; słowem, każdy we wsi błogosławił doktora.
Doktór sam mieszkał w bardzo skromnym domku, na górze w lesie. Tuż był ładny ogródek, ze starą rozłożystą w pośródku brzozą. Na jej pniu