Strona:Marya Weryho-Las.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśl matka, która zawsze go pocieszała i pieściła — gdy go co bolało, a teraz on sierota do kogo się uda?
— Matko droga — wołał — czy ty widzisz, jakim nieszczęśliwy? Czemu jestem taki brzydki, czemu taki inny, niż wszyscy? Dlaczego dzieci są dla mnie tak niedobre, przecież nic im złego nie robię! Mamo, tybyś im zabroniła śmiać się ze mnie, tybyś mnie pożałowała, gdybyś wiedziała, jak źle jest samemu na świecie! Matko, zabierz mnie do siebie, niech przestanę cierpieć!...
Tulił się biedak coraz więcej do ziemi i coraz więcej płakał.
A las, jakby przysłuchiwał się niedoli chłopca, przycichł zupełnie i tylko liście od czasu do czasu coś szemrały, jakby się naradzały nad jego losem.
Powoli jednak zaczął się biedak uspakajać, podparł ręką głowę i zamyślił się. Co się snuło w jego główce, niewiadomo, widocznie miał jakieś głębokie myśli, bo na nic nie uważał, tylko cicho od czasu do czasu przemawiał:
— Niech się tam śmieją z kogo innego, ja się im nie pokażę więcej... co mi po nich... Będę sobie czytał, będę się uczył... A jak urosnę, nie będę gorzej od nich pracował!...
Poczem wstał już zupełnie spokojny i pogodny. Wyjął z kieszeni scyzoryk i na korze brzozy, przy której siedział, wyciął następujący napis: „Dnia 4-go lipca roku 1860“. Obejrzał się po lesie i z pogod-