Strona:Marya Weryho-Las.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łby kaczętom ukręca i ten nie ważył się do kępy zbliżyć.
Razu jednego, kiedy tak swobodnie sobie ptactwo wygrzewało się na słońcu, słyszy jakieś przeraźliwe szczekanie. Po niejakim czasie huknęły wystrzały — jeden, drugi, trzeci, a po nich psy głośniej jeszcze ujadać zaczęły.
Nasza kaczka strwożona, wcisnęła się pod krzak, kaczęta przylgnęły do niej, drżąc ze strachu; chciały piszczeć, ale bały się, że je kto usłyszy.
A tu strzelanina odbywa się coraz gwałtowniejsza.
— Oj, przyjdzie i na nas kolej — myśli kaczka — oj, trzeba będzie z tym światem się pożegnać!... Gdybym choć dziatki moje wyhodować mogła! a tu sieroty zostaną biedactwa!
Tak myśli kaczka, a strach ją coraz więcej przejmuje.
Jednak zaczęło się trochę w lesie uspokajać, zdaleka jeszcze tylko głosy psów dolatywały.
Kaczka podniosła głowę, patrzy — już niema nikogo, wysuwa się więcej — wszędzie cicho.
— Kwa-kwa! — woła na dzieci i poprowadziła je wszystkie do stawu. Wesołe kwakanie rozlegało się znowu w alei.
— Ale cóż to — myśli sobie kaczka — żadnej z towarzyszek moich niema! Czy nie wiedzą, że nasz niszczyciel, myśliwy, już poszedł?
I zaczęła się w koło rozglądać.