Strona:Marya Weryho-Las.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałbym jeszcze trochę świat obejrzeć, świeżem powietrzem odetchnąć, słonku się przyjrzeć; zaledwie przecie drugi dzień, jak wyjrzałem na światło dzienne — brzęczał chrabąszcz, przyciśnięty nogą ptaka.
— To mi gada — odrzecze ptak. Taki duży, a z jajka dopiero co wyszedł. Jak mi będziesz tak plótł, to zaraz cię schrupię. Zadrżał biedny chrabąszcz ze strachu.
— Bo też to i nasze dzieciństwo do waszego nie jest podobne, oj, nie!... zaczął znowu.
— Ciekawy jestem, co tam innego! — odrzekł dumnie szpak. — Ot, plecież sobie nie wiedzieć co!
— Zechciej posłuchać a nie pożałujesz, skoro nas poznasz — powiada chrabąszcz ciągle jeszcze drżąc ze strachu przed dziobem szpaka. — Wyspowiadam ci się ze wszystkiego, co mię spotkało i com zrobił w życiu swojem. Ale, mój drogi szpasiu, podnieś trochę nogę, bo ja nietylko mówić, ale i oddychać nie mogę. Nie bój się, nie odlecę! Patrz, jak skrzydła mam skaleczone!
Szpak z natury był bardzo ciekawy, a chociaż udawał, że go chrabąszcz nic nie obchodził, podniósł jednak zlekka nogę, a owad wolno stąpając, dostał się do listka i zaczął opowiadanie.
— Pamiętam siebie tylko od tego czasu, jakem wyszedł z jajka. Byłem wówczas długim pędrakiem. Leżałem w ziemi. Przykro jakoś było z początku, ciemno i zimno... Głód srogi dokuczał. Poruszyłem