Strona:Marya Weryho-Las.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiałem choć na krótko wpaść do ludzi i parę kropli krwi się napić.
Rozmaite zwiedzałem miejsca. Czasem przylatywałam do chałupy wieśniaka, czasem do mieszkań letnich, co pod lasem stały. A miałem nie mało pociechy.
Raz lecąc, patrzę, babcia siedzi na balkonie, pończochę robi. Znużyła się widać trochę i zdrzemnęła; a ja czemprędzej wypadam. Na nosie usiąść babci nie wypadało. Siadam na ręce i kłuję.
Babcia się budzi, zaczyna trzeć rękę, widzi bąbel, nie może się domyśleć, kiedy ją komar ugryzł.
Nade wszystko jednak wolę krew dzieci i cieszę się niezmiernie, gdy mają nóżki albo rączki gołe, bo to takie pulchne, krew taka słodka!...
Co prawda, towarzysze moi często życiem przypłacają to łakomstwo; ale trudno, żyjemy tak krótko, chcemy więc użyć przyjemności.
Tak też i ja czuję, że mój zgon nastąpi nie długo, bo już noce coraz zimniejsze. Polecę tylko do stawu, złożę kilka jajeczek i umrę gdzie na listku.
Tylko ty mój drogi czytelniku, nie zabijaj mię przedwcześnie, a ja ci daję słowo, że dużo krwi twojej nie wypiję.