Strona:Marya Weryho-Las.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój panie — prosi Zosia ogrodnika — proszę mi upiłować dwie deseczki nieduże, takiej wielkości, jaką jest okładka kajetu.
— Dobrze, proszę Zosi, ale na cóż to jej potrzebne? — czy to mają być zabawki jakie nowe?
— Niby zabawka — odpowie Zosia, kręcąc główką — niby nie! Deseczki potrzebne mi do zasuszenia kwiatów, tylko najpierw w nich dziurki prześwidruję.
— Toż przecie łatwiej mnie jest świdrem dziurę wykręcić, niż Zosi jej małemi paluszkami.
— A dobrze, dziękuję panu bardzo! — ukłoniła się dziewczynka i poszła dalej.
Drugiego dnia Zosia znalazła deseczki już u siebie na stole. Natychmiast wypakowała z kufra zabraną bibułę i gazety, pocięła na ćwiartki i włożyła pomiędzy deseczki. Zrobiwszy to, pobiegła do ogródka, zerwała kilka kwitnących bratków i włożyła w bibułę, która leżała pomiędzy deseczkami; deseczki potem ściągnęła małemi rzemyczkami i zawiesiła w otwartem oknie.
Deseczki wisiały dzień, drugi, Zosia nie zaglądała, nieruszała ich wcale. Wiatr tymczasem przechodził przez dziurki i powoli wysuszał kwiatki.
Nareszcie przyszła Zosia, zdjęła deseczki, rozwinęła bibułkę i wyjęła ztamtąd kilka bratków ładnie zasuszonych, a na ich miejsce włożyła teraz rozmaitej trawy i liści.