Strona:Marya Weryho-Las.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzieby zaś tam w piecu palili! dzieciom do zabawy dają.
— To dziwna rzecz — myśli chłopiec — jabym się tam nie umiał nigdy choinami bawić. I jaka to może być zabawa? Drapią się na nią chyba? ale to przecie stać nie umie. Tatuniu, czy oni je w ziemię wkopują?
— Nie, synu, do mieszkania podobno wstawiają; dlatego jak przyjadę do miasta, to zrobię podstawy drewniane, ażeby się choiny trzymały.
Staś nie pytał już o nic więcej, wcisnął się głębiej w choiny, twarz otulił chustką przed mrozem i myślał, ciągle myślał, jak to można się w choiny bawić.
Jak długo jechali, Stasiek nie wiedział, gdyż całą drogą przespał; obudził się wtedy, kiedy już stali przed domem zajezdnym, w dużem mieście.
— No, wstawaj leniuchu, nie mamy dużo czasu do marnowania, spóźniliśmy się! Ogrzejmy się trochę w chałupie i dalej na targ!
Weszli do mieszkania, zjedli strawy ciepłej, z czem się prędko uwinęli i podążyli na targ. Za chwilę już byli na miejscu.
Co tam było na tym targu! Choin — jeno las cały! a około nich ludzie się kręcili, oglądali, obracali drzewka i zabierali do domu.
Bartosz stanął też ze swojemi na uboczu, pościągął je z wozu i wbijał podstawy, a Staśkowi kazał pilnować wozu.