Strona:Marya Weryho-Las.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsiąknęła w ziemię, korzenie gwałtownie ją wypijały i las ożył na nowo.
Brzoza też poczuła w żyłach swoich nowe soki ożywiające. Obudziła się z długiego odrętwienia.
Wstrząsnęła gałęziami i wyprostowała każdą, ażeby łatwiej sok mógł przez nie przechodzić, chociaż nie było o co się tak bardzo kłopotać. Sok się dostał do najdrobniejszej gałązki, do każdgo nawet pączuszka, który na niej wyrastał.
Z dniem każdym brzoza nabierała więcej sił, z dniem każdym stawała się grubszą, mocniejszą, a czasem nawet zdawało się iż jest tak potężną, że niktby jej złamać nie zdołał.
Razu jednego, niewiadomo skąd przybiegają chłopaki z nożem w ręku, rzucają się na brzozę i nuż w niej świdrować!
Zrobili w drzewie dziurę, wstawili w nią rurkę, a pod rurką umieścili dzbanek gliniany. Poczem wykrzykując i śmiejąc się wesoło, odeszli.
Odczuła to wkrótce brzoza, bo sok tak obficie już do niej nie dopływał.
Chłopcy tymczasem przybiegli znowu nad wieczorem, porwali dzbanek, i zaczęli chciwie wypijać sok, którego przez rurkę dużo z pnia wypłynęło.
Wychyliwszy dzbanek do dna, postawili go znowu na tem samem miejscu. A brzoza tymczasem dostaje coraz mniej pokarmu. Już jej gałązki na wierzchołku więdnąć zaczynają, listki gdzieniegdzie