Strona:Martwe dusze.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedziawszy, jeszcze niezupełnie ukończone. Poczekajcie na przyjazd ministra i bądźcie cierpliwi; wtedy bądźcie pewni, że o was nie zapomnę. Tymczasem, jeżeli nie macie z czego żyć, to co mam, mogę dać od siebie.“ — Rozumie się, dał mu niewiele, ale przy oszczędności można było tém wystarczyć aż do dalszéj rezolucyi. Ale mój Kopiejkin nie tego pragnął; jemu się zdawało, że zaraz sypną mu tysięczny kusz. „Masz biedaku, pij i hulaj;“ a zamiast tego — czekaj. A w jego głowie, rozumiecie, już Angielka, już kolacyjka, już kotlety różne. Gdy wyszedł, to miał minę pudla, którego kucharz wodą obleje a on ogon wrazi między nogi i uszy zwiesi. Życie petersburgskie już go nęciło; cokolwiek go nawet popróbował. A tu raptem żyj djabli wiedzą jak — słodyczy, rozumiecie, żadnych. Przytém człowiek młody, żywy, apetyt wilczy. — Przechodzi koło takiéj jakiéj niebądź restauracyi: kucharz w niéj, możecie sobie przedstawić, cudzoziemiec, Francuz z otwartą twarzą, bielizna na nim holenderska, fartuch białości tak powiedziawszy śniegu przyrządza jaki finzerl, albo kotletki z truflami, słowem superdelikatesy takie, że doprawdy połknąłby je człowiek z apetytu. Albo téż przejdzie koło miliutyńskich sklepów; tam wygląda z okna, w pewnym rodzaju siomga, wisienki po pięć rubli sztuka, arbuz-olbrzym, dyliżans taki wysunął się