Strona:Martwe dusze.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierć i opowiada, ale jak opowiada! posłuchajcie tylko, prawdziwy romans: raptem wśród ciemnéj nocy, gdy wszystko już w domu spało, rozlega się silne pukanie do bramy, tak silne, jak tylko można sobie przedstawić, i głos wołający: „Otwórzcie, otwórzcie, a nie — to bramę wywalim!“ A co? jak wam się to podoba? Co powiecie teraz o uwodzicielu?
— A Koroboczka, czy młoda i piękna?
— Gdzietam, stara!
— Ah Boże! Więc on wziął się do staréj? Dobry gust naszych dam, nie ma co mówić, miały téż w kim się zakochać!
— Ale nie, Anno Grigoriewno, ale wcale nie to, co wy myślicie. Przedstawcie sobie tylko to, że zjawia się uzbrojony od głowy do nóg, w rodzaju Rinalda-Rinaldiniego, i żąda: „Sprzedajcie, powiada, wszystkie dusze, które umarły.“ Koroboczka bardzo rozsądnie odpowiada: „Nie mogę sprzedać, bo one już martwe.“ — „Nie, znów on mówi, one nie martwe; to już moja rzecz wiedzieć, czy one martwe czy nie; one nie martwe, nie martwe!“ wołał. Słowem skandal okropny: cała wieś się zbiegła, dzieci płaczą, wszyscy krzyczą, nikt nikogo nie rozumie, — prawdziwie, orer, orer, orer!... Nie możecie sobie wystawić Anno Gregoriewno, jak ja się przelękłam, usłyszawszy to