Strona:Martwe dusze.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

postawił na swoim miejscu halabardę, i znowu smacznie zasnął.
Konie co krok się potykały, raz dla tego, że nie były kute, następnie że nie zwykłe były chodzić po bruku.
Kałamaszka przejechawszy kilka ulic, okręciła koło nie wielkiéj parafialnéj cerkwi św. Mikołaja na Niedotyczkach i zatrzymała się przed domem protopopa. Z kałamaszki wylazła dziewka w chusteczce na głowie, w ciepłéj jupce i zaczęła obydwoma kułakami walić w bramę (mały w kraciatéj kurtce dopiero późniéj był ściągnięty za nogi a teraz jeszcze spał martwym sném). Psy zaszczekały, wrota się otworzyły i nie bez trudu pochłonęły to podróżne zjawisko. Arbuz wjechał na ciasny dziedziniec pozastawiany róźnemi komórkami i zatrzymał się nareszcie przed gankiem. Wyszła z niego sama pani: a tą panią była znajoma nasza sekretarzowa kolegialna Koroboczka. Staruszka niedługo po odjeździe Cziczikowa, zrobiła się tak niespokojną, czy ją przypadkiem nie oszukał nasz bohater, że przepędziwszy trzy bezsenne noce, postanowiła, mimo że konie były nie kute, pojechać do miasta i tam dowiedzieć się na pewno, po czemu stoją martwe dusze, i czy nie poniosła straty, sprzedając je trzy razy taniéj, od ich prawdziwéj wartości. Jakie były skutki tego