Strona:Martwe dusze.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiertelnikowi, chociażby dla tego jedynie, żeby powiedzieć: „Osądźcie sami, jakie łgarstwo rozpuścili!“ a drugi śmiertelnik z przyjemnością nadstawia ucha, chociaż sam późniéj powie: „Prawda, to najpodlejsze łgarstwo, niewarte uwagi!“ ale zaraz pójdzie szukać trzeciego śmiertelnika, żeby mu wszystko opowiedzieć, i żeby razem zawołać w szlachetném uniesieniu: „Jakie podłe łgarstwo!“ I nowość obejdzie całe miasto, nagadają się o niéj wszyscy do syta, nareszcie przyznają, że nie warto, żeby o niéj mówić.
To błahe, na pozór, zdarzenie, rozstroiło naszego bohatera. Najgłupsze czasem słowa, największego durnia, wystarczą nieraz, żeby zasmucić mądrego człowieka. Cziczików czuł się nie swój, źle mu było, bardzo źle! Starał się rozerwać, nie myśleć o tém niemiłem zdarzeniu. Siadł nawet do kart, ale najkolosalniejsze popełniał błędy, bił asem, króla swego partnera i tym podobne. Podano nareszcie kolacyą; powinien był się uspokoić, bo Nozdrewa oddawna już wyprowadzili, ale wcale nie, niesmak jego i zły humór wzrastał ciągle, tak, że nie czekając nawet końca, wymknął się cichaczem, siadł do bryczki i powrócił do domu.
Tam w tym pokoju, tak dobrze znanym czytelnikom, z drzwiami zastawionemi komodą i ta-