Strona:Martwe dusze.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A tym czasem dla bohatera naszego przygotowywała się najnieprzyjemniejsza niespodzianka: wtedy gdy blondynka ziewała, a on opowiadając różności zaczepił nawet greckiego filozofa Diogenesa, wyszedł z drugiego pokoju Nozdrew. Czy on wyszedł z bufetu, czy z małego zielonego saloniku, w którym grubo grano w karty, czy ze swojéj własnéj woli, czy go téż z tamtąd wypchnęli, dość, że się zjawił wesoły i śmiejący. Cziczikow spostrzegłszy go, postanowił uczynić wielką ofiarę, to jest opuścić swoje cenne miejsce i wyjść jak najprędzéj: spotkanie to nic mu dobrego zwiastować nie mogło. Ale jak na złość, nawinął się w téj chwili gubernator, który objawił niesłychaną radość ze spotkania i prosił Cziczikowa, aby był sędzią w sprzeczce zaszłéj między nim, a dwiema damami; mianowicie: czy stałą jest miłość u kobiet, czy nie stałą; a tymczasem Nozdrew go już zobaczył i szedł prosto na jego spotkanie.
— A, chersoński obywatel, chersoński obywatel! wołał podchodząc i kładąc się prawie od śmiechu. — A co? czyś dużo martwych utargował! Wszak wy nie wiecie Jaśnie Wielmożny gubernatorze, wołał obracając się do gubernatora: — on targuje martwemi duszami! Jak Boga kocham! Posłuchaj Cziczików, wszak ty, uważaj dobrze, że ja ci to mówię z przyjaźni, wszak my