Strona:Martwe dusze.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przewróciwszy się kilka razy w łóżku, które skrzypiało niemiłosiernie, zasnął prawdziwym chersońskim obywatelem.
Piotrek wyniósł na korytarz spodnie i frak borówkowego koloru w centki, które powiesiwszy zaczął trzepać, tak że cały zakurzył korytarz. Spojrzawszy na dół, zobaczył Selifana, który powracał ze stajni; wzrok ich się spotkał, i wraz się zrozumieli: pan położył się spać. Piotrek zaraz odniósł do pokoju frak i spodnie, następnie zeszedł na dół i obaj wyszli razem, nie mówiąc ani słowa jeden do drugiego o celu swéj wyprawy, ale tylko o rzeczach zupełnie obcych. Spacer odbyli nie długi, przeszli tylko ulicę i zatrzymali się przy domu, który był naprzeciwko zajazdu i weszli przez małe zakopcone, szklanne drzwi do izby, w któréj już siedziało za stołami wielu rozmaitych, i ogolonych i z brodami, i w ciepłych kożuchach i w koszulach, niektórzy nawet w płaszczach. Co tam robili Selifan z Piotrkiem, pan Bóg raczy wiedzieć; ale wyszli z tamtąd nie prędzéj jak za godzinę, wziąwszy się za ręce i zachowując najściślejsze milczenie, okazując sobie przytém największe uważanie i ostrzegając się wzajemnie, jeżeli droga była nie równa. Trzymając się za ręce, więcéj jak kwadrans gramolili się po wschodach, na koniec jednak przezwyciężyli tę zaporę i dostali się na