Strona:Martwe dusze.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pękały twoje buty, i wyłajali ciebie jak oszusta. I sklepik twój opustoszał, ty sam zacząłeś pić, a taczając się po ulicach, mruczałeś pod nosem: „Źle, źle na świecie, nie ma życia dla rosyjskiego człowieka; Niemcy wszędzie włażą w drogę.“ — A to co za chłop: Elżbieta Worobiéj? co baba! A ona jak się tu dostała? Szelma Sobakiewicz i tu oszukał“! Cziczikow miał słuszność, była to w istocie baba. Jakim sposobem ona się tu dostała, nie wiadomo, ale tak zręcznie była wpisana, że z daleka nie można było poznać, imię jéj nawet nie kończyło się na a, ale było napisane tylko Elżbiet. Nie zważał jednak na to i zaraz ją wykreślił. — „Grzegórz Dojeżdżaj!“ — Nie dojedziesz! A ty, co za jeden byłeś? Czyś ty furmanił? Czy kupiwszy sobie trójkę i kibitkę, wyrzekłeś się domu, ojczystego barłogu i poszedłeś włóczyć się z kupcami po jarmarkach? Czyś w drodze oddał duszę Bogu, albo téż zabili cię twoi właśni przyjaciele za jaką tłustą i czerwonolicą żołnierkę; albo téż spodobały się leśnemu włóczędze (bradiadze) twoje skórzane rękawice i trójka choć niskich ale dzielnych mierzynów; albo téż leżąc na piecu, przyszła ci chętka zajrzeć do karczmy, i powracając zaszedłeś w przerębel, i niech cię teraz wspominają, jak wiedzą? Ej, rosyjski naród! nie lubi on umierać naturalną śmier-