Strona:Martwe dusze.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wygodna, komin cały się rozwalił — zacząć palić, to i pożar może nastąpić.
„Ot jak dobrze!“ pomyślał Cziczikow: „żem u Sobakiewicza zakąsił kawałkiem wątroby i bokiem baranim.“
— Ażeby téż był choć kłak siana w całém gospodarstwie! mówił daléj Pliuszkin. — Trudno, bo i w saméj rzeczy co zaoszczędzić, majątek nie wielki, chłopi leniwi, pracować nie lubią, myślą tylko, jakby pójść do karczmy... Tego tylko wyglądam, jak na starość trzeba będzie iść po proszonym chlebie!
— Mnie jednak mówili, skromnie zauważył Cziczikow, — że macie więcéj jak tysiąc dusz.
— A kto to taki powiedział? Powinniście byli w oczy napluć temu, co to powiedział! To jakiś zbytnik; chciał z was pożartować sobie. Gadają — tysiąc dusz, a zacznij rachować, to niczego nie narachujesz! W ostatnie trzy lata, przeklęta gorączka sprzątnęła u mnie tłum zdrowych chłopów.
— Proszę! i wielu umarło? zawołał z współczuciem Cziczikow!
— Tak, tak, pochowali nie mało.
— A proszę téż powiedzieć, ilu téż naprzykład?
— Dusz z ośmdziesiąt.