Strona:Martwe dusze.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozerwany; no, ale między przyjaciołmi nie uważa się na takie drobnostki.
„Szelma, szelma!“ pomyślał w duchu Cziczikow, „a przytém i bydle w dodatku!“
— A rodzaju żeńskiego nie chcecie?
— Nie, dziękuję.
— Ja bym nie drogo żądał. Dla znajomości, po rublu za sztukę.
— Nie, żeńskich dusz nie potrzebuję.
— Kiedy nie potrzebujecie, to nie ma o czém mówić. Różne są gusta: jeden lubi papa, a drugi popadie, jak mówi przysłowie.
— Chciałem was jeszcze prosić, rzekł Cziczikow, — żeby ten interes został między nami.
— Samo się przez się rozumie. Nie ma po co kogoś trzeciego tu mięszać. Co się w otwartości przyjacielskiéj robi, to zostaje między przyjaciołmi. Bądźcie zdrowi! Dziękuję, żeście mnie odwiedzili: jak będziecie mieli chwilę swobodną, przyjeżdżajcie na obiad. Może znowu zdarzy się sposobność usłużyć jeden drugiemu.
„Zgadłeś, jak by nie tak,“ pomyślał Cziczików siadając do bryczki. „Zdarł ze mnie po półtrzecia rubla za martwą duszę, łotr szelmoski!“
Cziczików był nie kontent z postępowania Sobakiewicza. Nie mogło być inaczéj. Przecież byli z sobą zaznajomieni, widzieli się i u gubernato-