Strona:Martwe dusze.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zatém...... rzekł Cziczików, oczekując nie bez wzruszenia odpowiedzi.
— Wam potrzeba martwych dusz? zapytał Sobakiewicz tonem tak naturalnym, jakby szło o zboże lub kartofle.
— Tak, odpowiedział Cziczików — i znowu zmiękczył wyrażenie, dodając: tak, nieistniejących.
— Znajdą się, są, dla czego nie ma ich być? rzekł Sobakiewicz.
— Jeżeli się znajdą, to wam zapewne będzie przyjemnie pozbyć się ich?
— Owszem, gotów jestem sprzedać, rzekł Sobakiewicz, podnosząc trochę głowę i zmiarkowawszy, że kupujący musi mieć w tém jakiś cel ukryty i korzyść.
„Niech go djabli porwą!“ pomyślał sobie Cziczików, „ten sprzedaje już, chociaż nic jeszcze o kupnie nie mówiłem“, a głośno dodał:
— A po czemu naprzykład chcecie? chociaż zresztą to jest taki przedmiot...... że nawet dziwném się wydaje mówić o cenie......
— Żeby nie żądać od was za wiele, to po sto rubli za sztukę, rzekł Sobakiewicz.
— Po sto! wykrzyknął Cziczików, otwierając gębę i patrząc mu w oczy, nie pojmując, czy sam się przesłyszał, czy téż język Sobakiewicza ciężki