Strona:Martwe dusze.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już ja znam ciebie: wiem, żeś ty oszust nie lada — pozwól, że ci to powiem z przyjaźni. Gdybym był twoim naczelnikiem, kazałbym cię powiesić na pierwszéj gałęzi.
Cziczikow obraził się takiém oświadczeniem. Każde słowo, trochę grube lub ubliżające było dla niego nieprzyjemne. Nie lubił nawet dopuszczać z sobą żadnéj poufałości, chyba wtedy, kiedy osoba była bardzo wysoko położona. Dla tego téż teraz na prawdę się obraził.
— Jak Boga kocham, powiesiłbym, powtórzył Nozdrew. — Nie mówię tego w celu, żeby cię obrazić, ot tak po prostu, po przyjacielsku.
— We wszystkiém jest granica, rzekł Cziczikow. Jeżeli chcesz popisywać się z takiemi gadaninami, to idź sobie do koszar, a po chwili dodał: jeżeli nie chcesz darować, to sprzedaj.
— Sprzedać! Znam ja ciebie ptaszku, ty drogo nie zapłacisz, gałganie?
— Tyś także paradny! Czy one są brylantowe, czy co?
— Widzisz? Dobrze mówiłem, już ja znam ciebie, ptaszku.
— Zmiłujże się, bracie, jaka u ciebie żydowska natura! Powinienbyś mi je oddać bez wszystkiego.
— Żeby ci dowieść, że nie jestem żydem, to