Strona:Martwe dusze.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już siedmnaście butelek ty nie wypijesz, zauważył blondyn.
— Jakem honorowy człowiek, tak wypiłem, odpowiedział Nozdrew.
— Mów sobie, co chcesz, a ja powiadam, że i dziesięciu nie wypijesz.
— Chcesz iść w zakład, że wypiję?
— Po co się zakładać?
— Załóżmy się o fuzyą, którą teraz kupiłeś w mieście.
— Nie chcę.
— Załóż się, spróbuj!
— Próbować nie będę.
— A widzisz, boisz się zostać bez strzelby. Eh, bracie Cziczikow! jak ja żałowałem, że ciebie tam nie było! Wiem, że tybyś nie potrafił się rozstać z porucznikiem Kuwszynnikowem. Nadalibyście się jeden do drugiego! To nie prokurator i nie nasze gubernialne sknery, którym ręce się trzęsą o kopiejkę. Oni i do lancknechta, i do sztosa, i do czego tylko chcesz, staną. Eh, Cziczikow, dla czegożeś nie przyjechał? Bydlę jesteś za to! pocałuj mnie teraz; na śmierć cię lubię! Miżujew, patrz, oto los sprawił, żeśmy się spotkali! A co mi po nim, albo jemu po mnie? On przyjechał, Pan Bóg wie, zkąd, ja znowu tu żyję... A ile karet tam było, bracie,