Strona:Martwe dusze.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cziczików poznał Nozdrewa, tego samego, z którym obiadował u prokuratora, i który w kilka minut tak się do niego zbliżył, że mówił mu ty, chociaż on, Cziczików, nie dał mu do tego żadnego powodu.
— Gdzieżeś jeździł? mówił Nozdrew, i nie czekając na odpowiedź, ciągnął daléj: — Ja wracam z jarmarku. Powinszuj: zgrałem się do grosza! Czy wierzysz, że nigdy w życiu takem się nie zgrał? Musiałem nawet nająć konie, popatrz jeno w okno! I sam nagiął głowę Cziczikowa, tak że o mało nie wybił nią okna. Patrzaj co za chetki? ledwie tu doszły przeklęte; ja nawet się przesiadłem do jego bryczki. Mówiąc to Nozdrew, pokazał palcem na swego towarzysza. — Panowie się jeszcze nie znają? Szwagier mój Miżujew! Mówiliśmy z nim cały ranek o tobie. „Zobaczysz, że się spotkamy z Cziczikowem!“ Ach żebyś ty wiedział, jak ja się zgrałem! Nie tylko, żem przegrał cztery dzielne kłusaki, ale nawet zegarek i łańcuszek.
Cziczików popatrzył i zobaczył, że rzeczywiście nie miał ani zegarka ani łańcuszka. Jemu nawet się wydało, że faworyty z jednéj strony były mniejsze, i nie tak gęste jak z drugiej.
— A gdybym był miał jeszcze w kieszeni dwadzieścia rubli, mówił ciągle Nozdrew, — nie