Strona:Martwe dusze.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiejskich zajazdach, tak licznych przy drogach, a mianowicie z zaśniedziałym samowarem, gładko wyheblowanemi sosnowemi ścianami, z szafą w narożniku, pełną imbryczków i filiżanek. Obrazu dopełniały wyzłocone porcelanowe jajko na wstążeczkach czerwonéj i niebieskiéj przed obrazami świętych, nie dawno co okocona kotka, zwierciadło odbijające zamiast dwóch, cztery oczy, a zamiast twarzy, jakiś placek, w końcu aromatyczne trawy powtykane w ścianę, lecz tak zeschnięte, że, ile razy kto je chciał powąchać, kichał tylko i nic więcéj.
— Prosiaka macie? Takiém zapytaniem przywitał Cziczikow stojącą obok niego babę.
— Jest.
— Czy z chrzanem i ze śmietaną?
— Z chrzanem i ze śmietaną.
— To daj go tutaj.
Stara poszła prosiaka przyrządzić. Przyniosła talerz, serwetę, ale tak nakrochmaloną, że prędzéj była podobną do kory drzewnéj, jak do serwety, nóż z pożółkłym trzonkiem kościanym, cienki jak scyzoryk, widelec o dwóch zębach i sólniczkę, któréj w żaden sposób prosto na stole postawić nie mogła.
Nasz bohater; wedle swego zwyczaju, wdał się z nią zaraz w rozmowę, wypytywał się, cz