Strona:Martwe dusze.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podatki ściąga, powiada, płać z duszy. Ludzie poumierali, a płacić trzeba jak za żywych. W przeszłym tygodniu spalił się tu kowal, doskonały majster, znał się nawet na ślusarce.
— To u was był pożar?
— Bóg ochronił od takiego nieszczęścia; sam się spalił, ojcze. Wnętrzności się u niego zapaliły, zawiele pił; tylko niebieski ognik z niego wybuchnął, cały poczerniał jak węgiel. A jaki znakomity kowal! Teraz wyjechać nie mogę, nie ma komu koni podkuć.
— Trzeba się zgadzać z wolą Bożą, matko, rzekł Cziczikow. — Przeciwko mądrości Bożéj niepodobna coś powiedzieć... Ustąpcie mnie ich, Nastasija Piotrówna!
— Kogo, ojcze?
— Właśnie tych wszystkich, którzy poumierali.
— Jakże to ustąpić?
— A tak, po prostu, albo jeżeli chcecie, to sprzedajcie. Ja wam za nich gotówką zapłacę.
— Jakże to, naprawdę nie rozumiem! Czy ty ojcze doprawdy chcesz ich z grobu wykopywać? zapytała gospodyni.
Cziczików zmiarkował, że stara za daleko zajechała i że trzeba będzie jéj całą rzecz wytłomaczyć. W kilku słowach objaśnił jéj, że sprze-