Strona:Martwe dusze.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szył: zdało się, jakby cały pokój napełnił się był wężami. Cziczików atoli spojrzawszy do góry, uspokoił się, zmiarkował bowiem, że zegarowi przyszła ochota uderzyć godzinę. Po syczeniu nastąpiło chrapanie i zegar nareszcie, natężywszy się ze wszystkich sił, wybił drugą godzinę; dźwięk był podobny do tego, jakby kto kijem uderzał w popękany garnek, następnie, wachadło znowu zaczęło swoje tik-tak, kołysząc się na prawo i na lewo.
Cziczików podziękował gospodyni, mówiąc, żeby się o nic nie frasowała, że niczego nie potrzebuje, oprócz łóżka; był jednak ciekawy, gdzie zajechał i czy daleko do Sobakiewicza? Na co stara odpowiedziała, że niesłyszała nigdy o takiém nazwisku, i że takiego obywatela zupełnie nie ma.
— W każdym razie, znacie Maniłowa? rzekł Cziczików.
— A co to za jeden Maniłów?
— Obywatel, matko.
— Nie, nie słyszałam, nie ma tu takiego obywatela.
— A jacyż są?
— Bobrow, Swinin, Kanapatiew, Charpakin, Trepakin, Plieszakow.
— Czy bogaci ludzie?
— Nie, ojcze, zbyt bogatych nie ma. Mają