Strona:Martwe dusze.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fotelu, że pękł pokrowiec; Maniłow nawet spojrzał na niego ze zdziwieniem. Pobudzony wdzięcznością tyle mu grzeczności naprawił, że Maniłow się zmięszał, poczerwieniał, jął głową przeczyć, nakoniec powiedział, że to jest nic zgoła, że chciałby i większą jaką rzeczą dowieść swojego przywiązania, magnetyzmu duszy; a martwe dusze — to tylko śmiecie.
— Wcale nie śmiecie, rzekł Cziczikow, ściskając jego ręce i głęboko wzdychając; Cziczikow zdawał się być nastrojony do serdecznych wynurzeń; z uczuciem téż wyrzekł następujące słowa: Żebyście wiedzieli, jakąście przysługę zrobili temi śmieciami, biednemu człowiekowi! bo rzeczywiście czegóż ja już nie wycierpiałem? Jak łódź jaka pośród rozhukanych bałwanów. Ile prześladowań, ile niesprawiedliwości doświadczyłem, ile goryczy znieść musiałem, a za co? — za to, że pilnowałem prawdy, że miałem czyste sumienie, za to, że podawałem rękę i wdowie bez opieki, i sierocie w nędzy!... W tém miejscu Cziczikow wyjął chustkę i otarł łzę spadającą po twarzy.
Maniłow był wzruszony nad wszelką miarę. Przyjaciele długo ściskali się za ręce i długo milcząc patrzeli sobie w oczy od łez błyszczące. Maniłow na żaden sposób nie chciał wypuścić ręki naszego bohatera i tak ją gorąco ściskał, że ten