Strona:Martwe dusze.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie się zdaje, rzekł Cziczikow, że wy widzicie w tém jakieś trudności.
— Ja?... nie, ja nie to, mówił Maniłow, — ale nie mogę pochwycić... przepraszam... ja, rozumie się, nie otrzymałem takiego świetnego wychowania, które, że tak powiem, można spostrzedz w każdym waszym ruchu; nie mam daru wymowy... Może być, że właśnie... w tém, dopiero co przez pana powiedzianém zdaniu... ukrywa się co innego... Może być, że wyście się tak raczyli wyrazić dla krasomówstwa?...
— Nie, wcale, przerwał Cziczikow, ja rozumiem rzecz tak, jak jest; to jest te dusze, które już umarły.
Maniłow do reszty stracił przytomność; czuł, że potrzeba było cośkolwiek przedsięwziąć, zrobić jakie zapytanie; ale jakie? djabli wiedzieli. Skończył na tém, że znowu wypuścił dym, tylko już nie ustami, ale nosem.
— Zatém, jeżeli nie ma żadnych przeszkód, to z Bogiem możemy przystąpić do sporządzenia aktu sprzedaży, rzekł Cziczików.
— Jakto, na martwe dusze akt?
— Oh nie, rzekł Cziczików. — My napiszemy, że one żywe, tak jak jest w rzeczywistości napisane w rewizyjnych listach; mam zwyczaj nigdy nie odstępować od litery prawa, chociaż cier-