Strona:Martwe dusze.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waniu, — dodał Maniłów, uśmiechając się i prawie całkiém przymrużając oczy z wielkiego ukontentowania, jak kot, którego się z lekka łechce palcem za uszami.
— Bardzo grzeczny i przyjemny człowiek, — ciągnął daléj Cziczików, — a jak utalentowany! Ktoby się tego spodziewał, że on tak ślicznie haftuje! Pokazywał mi woreczek swojéj roboty, nie lada która dama mogłaby się pochlubić takim haftem.
— A wice-gubernator, nieprawda? jaki miły człowiek! — rzekł Maniłów, — mrużąc znowu cokolwiek oczy.
— Bardzo, bardzo godny człowiek, — odpowiedział Cziczików.
— A proszę téż, jak wam się podobał policmajster? Nieprawda, że bardzo przyjemny człowiek?...
— Nadzwyczaj przyjemny, a jaki mądry, jaki oczytany! Graliśmy u niego w wista z prokuratorem i prezesem izby aż do rana. Bardzo, bardzo godny człowiek!
— No, a jakiego pan zdania o żonie policmajstra? — zapytała Maniłowa. — Nieprawda, jaka miła kobieta?
— O, zaliczam ją do najgodniejszych kobiet, które znam, — odpowiedział Cziczików.