Strona:Martwe dusze.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem, chce być akuratnym jak Niemiec, musi o nich mówić. Zresztą nie wiele to zajmie czasu i miejsca, bo nie wiele trzeba dodać do tego, co już było powiedziane, t. j. że Piotrek chodził w za szerokim tabaczkowym surducie, należącym niegdyś do swego pana, i miał, jak wszyscy mniéj więcéj ludzie jego stanu, szeroki nos i usta. Charakter posiadał prędzéj milczący, niż gadatliwy, miał nawet szlachetne dążności ku cywilizacyi, t. j. do czytania książek, ale treść ich była mu obojętną: czy to były przygody jakiego bohatera, czy dykcyonarz, on wszystko czytał z jednakową uwagą; jeżeliby jemu podać chemią, onby i chemii nie odrzucił. Jemu podobało się nie to, co on czyta, ale raczej samo czytanie, bo oto, z liter zawsze tworzy się jakieś słowo, które czasem sam djabeł wie, co znaczy. Czytanie odbywało się zwykle w leżącem położeniu, w przedpokoju, na łóżku. Oprócz namiętności do czytania, miał jeszcze dwa nawyknienia, które stanowią dwa charakterystyczne rysy: spać nie rozbierając się, tak jak był, w surducie, i nosić wszędzie ze sobą jakieś sobie właściwe powietrze, jakąś woń, która go nigdy nie opuszczała. Cziczików, który był czasem bardzo drażliwy, wciągnąwszy w nos owego powietrza, zmarszczył się nieraz, a kiwnąwszy głową, mówił: „Już ja nie wiem, djabli cię tam wiedzą, pocisz