Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kirkandbright Llonover Marjoribanks Sellers wicehrabia Berkeley, na Cholmondeley Castle, Warwickshire (wymawiaj: K‘Kubry Tlanover Marsrbanks Seller wicehrabia Barklaj na Czumly Kastl, Worrikszr). Stoi w wielkiem oknie, w postawie wyrażającej głębokie uszanowanie dla tego, co ojciec jego mówi, a jednocześnie pełną szacunku odmienność zdania od narzucanych sobie dowodów. Ojciec przemierza pokój, mówiąc, a mowa jego dowodzi, że rozdrażnienie starego lorda doszło najwyższej temperatury lata.
— Chociaż jesteś taki łagodny, Berkeley, to wiem doskonale, że jeżeli raz uprzesz się uczynić coś, czego według ciebie wymaga poczucie honoru i sprawiedliwości, to wtedy wszelkie dowody i racje (przynajmniej chwilowo) nie działają na ciebie — i to ani śmieszność, ani perswazja, ani prośba; również i rozkaz. Co do mnie...
— Ojcze, jeżeli spojrzysz na to bez przesądów, bez gniewu, to zgodzisz się, że nie czynię nic nierozważnie, ani bezmyślnie, ani samowolnie, czego nie możnaby usprawiedliwić... Ja nie stworzyłem amerykańskiego pretendenta do hrabiostwa Rossmore; nie szukałem go, ani go nie wynalazłem, ani nie narzuciłem go tobie. Znalazł się sam, wmieszał się sam w nasze życie...
— I zamienił moje w istny czyściec na wiele lat przez te natrętne listy, rozwlekłe rezonerstwo, nudne, długie na mile, dowody...
— Których nigdy nie czytałeś, nigdy nie chciałeś czytać. Jednak przez prostą uczciwość należało go wysłuchać. Zbadanie całej sprawy wykazałoby jedynie, czy jest on rzeczywiście prawowitym earlem — w tym wypadku stanowisko nasze byłoby jasne — lub czy też nim nie jest — w którym to wypadku stanowisko nasze byłoby również jasne. Ja czytałem jego wywody, mylordzie. Zapoznałem się z niemi dobrze, zbadałem je cierpliwie i dokładnie. Łańcuch zdaje się być nieprzerwany, nie brak w nim ani jednego ogniwa. Mniemam, że jest on prawowitym earlem.
— A ja — że jestem uzurpatorem — nędzarzem bez nazwiska, włóczęgą. Zastanów się, co ty mówisz, sir. — Ojcze — jeżeli on jest prawdziwym earlem — czy zechcesz, czy mógłbyś — gdyby fakt ten został ustalony — zatrzymać jego tytuły i majątek choć przez jeden dzień, godzinę, minutę?!...
— Mówisz głupstwa — głupstwa — śmieszne idjotyzmy! Posłuchaj mię. Uczynię ci pewne wyznanie, jeżeli zechcesz to tak nazwać. Nie czytałem tych szpargałów, ponieważ nie miałem do tego powodu. Poznałem sprawę za czasów ojca tego pretendenta i mego ojca — przed czterdziestu laty. Przodkowie jego wtajemniczali przodków moich w tę historję blisko od stu pięćdziesięciu lat. Prawdą jest, że prawy dziedzic udał się do Ameryki — z dziedzicem Fairfax lub w tym samym czasie, w każdym razie — ale zniknął gdzieś w puszczach Wirginji, ożenił się i zaczął dostarczać dzikusów na rynek pretendentów; nie pisał do domu; przypuszczano, iż umarł; jego młodszy brat odziedziczył dobra; nagle ten w Ameryce rzeczywiście umarł, a jego najstarszy potomek zgłosił swoje pretensje, listownie — list ten istnieje dotychczas — umarł jednak, zanim stryj znalazł czas czy ochotę odpowiedzieć mu. Nieletni syn tego najstarszego potomka wyrósł tymczasem — przerwa była długa, jak widzisz, i ten zaczął pisać listy i zbierać dowody.
I tak czynił spadkobierca po spadkobiercy, nie wyłączając obecnego idjoty. Było to domaganie się sukcesji przez nędzarzy, żaden z nich bowiem nie był w możności opłacić podróży do Anglji lub wszcząć prawne dochodzenia; Fairfaxowie zachowali swój tytuł hrabiowski, i używają go do dzisiejszego dnia, chociaż mieszkają w stanie Maryland; przyjaciele ich stracili swój przez własne niedbalstwo. Rozumiesz więc, że faktycznie dochodzimy do takiego wniosku: moralnie włóczęga amerykański jest earlem Rossmore; prawnie — posiada do tego tytułu tyleż praw, co jego pies. No — jesteś zadowolony?
Nastąpiła pauza; następnie syn spojrzał na armaturę herbu, wyrzeźbioną na dębowym płaszczu wielkiego pieca, i powiedział z żalem w głosie:
— Od czasu wprowadzenia godeł herbowych, godłem naszego domu było Suum Cuique — każdemu, co mu się należy. Wobec twego śmiałego szczerego wyznania, mylordzie, brzmi to jak sarkazm. Jeżeli Seymour Lathers...
— Zostaw to nieszczęsne nazwisko przy sobie! Przez dziesięć lat kłuło mię w oczy i męczyło uszy! Czasami zdawało mi się, że własne moje kroki powtarzają rytmicznie: Seymour Lathers, Seymour Lathers — Szymon Lathers... A teraz aby nazawsze, na wie-