Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego, będącego tylko suchym projektem i nic nie obiecującego, stanęła świątynia, na ołtarzu której płonie ogień, a ściany której rozbrzmiewają echem modłów.
„Lady” Gwendolina! dźwięk ten stracił urok: pozostała w nim tylko śmieszność; prawie obrażał jej uszy.
Mówiła:
— To należy już do przeszłości. Nie chcę już, żeby mnie tak nazywano.
— Mam nazywać panią Gwendoliną? Pozwoli mi pani odrzucić formalności i nazywać siebie tylko tem drogiem imieniem?
Zajęta była detronizowaniem goździka, który zastąpiła gałązką rezedy.
— Tak będzie lepiej. Nie cierpię goździków, to znaczy niektórych goździków... Tak, niech mnie pan nazywa po imieniu bez wszelkich dodatków — to znaczy — nie mówię, żeby wogóle bez dodatków, ale...
Więcej nie mogła powiedzieć. Nastąpiła pauza. Mózg jego starał się zrozumieć. Nagle udało mu się pochwycić myśl, mającą ich wybawić z kłopotu, i powiedział z wdzięcznością:
— Droga Gwendolino! Czy mogę tak mówić?
— Tak — częściowo. Ale proszę mnie nie całować, kiedy mówię! Bo zapominam, co chciałam powiedzieć! Wolno panu używać jednej części tej formy — ale nie drugiej. Gwendolina to nie jest moje imię.
— Nie pani imię? — tonem zdumienia i niespodzianki.
Duszę dziewczęcia przeniknęło nagle zrozumienie: wyraźne uczucie objawy i niepokoju. Wyrwała mu dłoń, spojrzała pytająco w oczy i powiedziała:
— Proszę mi odpowiedzieć uczciwie, honorowo. Przecież pan nie chce się ze mną żenić dla mego stanowiska?
Cios ten przeszył go na wskróś: nie spodziewał się go. W pytaniu Gwendoliny, w owej podejrzliwości było coś tak groteskowego, że oniemiał z zachwytu i zdumienia, co uratowało go od śmiechu. Poczem, nie tracąc drogiego czasu, zapewnił Sally, że ona sama go oczarowała, że kocha ją, a nie jej tytuły i nazwisko. Że kocha ją całem sercem, że nie mógłby jej kochać więcej, gdyby była księżną, ani mniej, gdyby okazała się sierotą bez dachu nad głową, bez krewnych i nazwiska.
Patrzyła mu w twarz uważnie, badawczo, z wdzięcznością, tłumacząc słowa na jej wyraz; kiedy skończył — szczęście zapanowało w sercu — burzliwe szczęście, chociaż na pozór była spokojna, równa, prawie surowa. Przygotowywała mu niespodziankę, chcąc zadać potężny cios tym bezinteresownym zapewnieniom; rzuciła mu ją, słowo po słowie, jak pocisk po pocisku, badając, jakie wrażenie wywrze na nim ta eksplozja.
— Niech pan słucha, bo teraz wyznam prawdę... Howardzie Tracy, jestem akurat takiem dzieckiem earla, jak i pan!
Ku jej radości i tłumionemu zdziwieniu bynajmniej się tym nie przejął. Tym razem był przygotowany i wykorzystał sytuację. Zawołał z zapałem:
— Dzięki Niebu! — i porwał ją w ramiona.
Nie była w stanie wypowiedzieć swego szczęścia!
— Przez ciebie jestem najdumniejszą dziewczyną na kuli ziemskiej! — powiedziała, z głową opartą na jego ramieniu. — Uważałam to za naturalne, że ci imponuje tytuł, może nawet podświadomie, bo przecież jesteś anglikiem — że może tylko łudzisz się, że mnie kochasz, a przekonasz się, że mnie nie kochasz — kiedy czar pryśnie. Jestem dumna, że nie zmieniłeś się po tej rewelacji — że kochasz mnie, tylko mnie — o, jestem tak dumna, że nie umiem wypowiedzieć tego słowami!
— Tylko ciebie, najdroższa. Nigdy nie rzuciłem łakomym okiem na earlostwo twego ojca. Wierz mi, że mówię zupełną prawdę, Gwendolino!
— Słuchaj — nie nazywaj mnie tem imieniem. Nie cierpię tego fałszywego imienia! Nazywam się Sally Sellers — albo Sara, jeśli wolisz. Od tej chwili chcę wygnać precz marzenia, fantazje, wymysły — nie chcę tem żyć! Chcę być sobą, taką jak się urodziłam, chcę być swojem uczciwem ja, naturalnem ja, czystem i wolnem od wstydu i blichtru, i głupoty — istotą godną ciebie! Niema między nami cienia nierówności społecznej! Jesteś artystą, i ja jestem artystką — o wiele skromniejszą, oczywiście! Kocham cię, jestem ubogą; kocham cię, nie mam stanowiska, ani przywilejów... Uczciwie jemy swój chleb. Zarabiamy na życie. Dłoń w dłoń pójdziemy aż do grobu, pomagając sobie wzajemnie, żyjąc jedno dla drugiego, jednocząc się w sercu, w celach życia, w nadziejach wspólnych, aspira-