Przejdź do zawartości

Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zawsze w ciebie wierzyłem. I zawsze będę — do końca życia.
— Dziękuję ci, mój chłopcze! Nie pożałujesz tego. Nie możesz żałować. — Przybywszy do laboratorjum, earl ciągnął:
— A teraz rzuć-no okiem po pokoju! Co widzisz? Zdawałoby — skład lin okrętowych; zdawałoby — szpital połączony z urzędem patentowym, a w rzeczywistości — nieprzebrane skarby Golkondy! Spojrzyj-no na tę sztuczkę. Myślisz, co to takiego?
— Wątpię, czy zgadnę kiedykolwiek.
— Oczywiście, że nie zgadniesz. Jest to mój wynalazek — przystosowanie fonografu do służby okrętowej. Wiesz, że marynarze ruszają się jak muchy w śmietanie, dopóki nie zacznie się na nich kląć — a więc mat, który potrafi doskonale kląć, jest najcenniejszym nabytkiem na okręcie. Podczas katastrofy talent jego ratuje okręt. Ale okręt — to wielka machina, a mat nie może być wszędzie jednocześnie. Więc bywały wypadki, że jeden mat gubił okręt, podczas, gdy stu mogłoby go uratować. Straszne burze, jak wiesz. No, ale okręt nie może otrzymać stu matów, ale stać go na sto Przeklinających Fonografów, rozstawionych w rozmaitych miejscach. W ten sposób, okręt jest wszędzie zabezpieczony. Wyobraź sobie wściekłą burzę i sto moich maszyn, które klną jednocześnie — cudowny spektakl, cudowny! nie słyszysz nawet własnych myśli! Okręt doskonale przetrwał burzę, jest tak bezpieczny, jak gdyby stał na kotwicy.
— Wspaniały pomysł! Jak ty to robisz?
— Naładowuję — po prostu naładowuję aparat.
— W jaki sposób?
— Staję poprostu i klnę w tubę.
— To ładuje fonograf?
— Tak, ponieważ tuba zbiera każdziutkie słowo i przechowuje je — przechowuje na zawsze. Słowa nie zużywają się nigdy. Ile razy pokręcisz korbę — słowa zostają wyrzucone. W chwilach wielkiego niebezpieczeństwa odkręcasz wałek i fonograf klnie w odwrotnym kierunku. Wtedy każdy majtek zdębieje!
— Rozumiem. Kto nabija aparat, mat?
— Tak, jeżeli zechce. Albo mogę mu dostarczyć już naładowane aparaty. Znajdę specjalistę, który za 75 dolarów miesięcznie z łatwością naładuje 150 gramofonów w przeciągu stu pięćdziesięciu godzin. A specjalista oczywiście potrafi użyć silniejszych pocisków, niż zwykły niekulturalny przeciętny mat. Widzisz więc, że wszystkie okręty na całym świecie będą wolały kupować naładowane aparaty, gdyż będę je nabijał we wszystkich żądanych językach. Hawkins! Będzie to największa reforma moralna wieku dziewiętnastego! Zanim pięć lat upłynie, wszystkie przekleństwa staną się wytworem maszynowym — nie usłyszysz z ust ludzkich ani jednego bezbożnego słowa! Duchowieństwo wydało miljony dolarów na wykorzenienie bezbożności w marynarce handlowej. Pomyśl o tem chwilę — imię moje nazawsze żyć będzie w pamięci poczciwych ludzi, jako imię tego, który sam, o własnych siłach dokonał tej szlachetnej i wzniosłej reformy!
— Och, to wspaniałe, wielkie, błogosławione dzieło! Jak wpadłeś na to? Masz niezwykły umysł! Jak to ty naładowujesz aparaty?
— O, to bardzo łatwe, bardzo proste. Jeżeli chcesz go naładować głosem donośnym i surowym, stajesz naprzeciw i ryczysz. Ale jeżeli otworzysz aparat — będzie on poprostu podsłuchiwał, że tak powiem, to znaczy naładowywał się wszystkiemi dźwiękami, które można pochwycić w promieniu 6 stóp! Teraz ci pokażę, jak aparat działa. Wczoraj sprowadziłem specjalistę i kazałem mu naładować jedną sztukę. Hallo! aparat otwarty? to paskudnie! ale spodziewam się, że nie miał wiele sposobności chwytać niestosowne bzdurstwa! Wystarczy nacisnąć guzik. Tak.
Fonograf zaczął śpiewać jękliwym głosem:

„Do jadłodajni śpieszy gość,
smacznego jadła jest tam dość”.

— Do djabła! To nie to! Ktoś musiał śpiewać, przechodząc!
Płaczliwy śpiew zabrzmiał znowu, pomieszany z miauczeniem gryzących się kotów:

„O, jak się cieszy każdy z nas,
„Gdy dzwon głosi posiłku czas,
„Do gospodyni szybko...

(Nieoczekiwany wybuch kociej wściekłości pochłonął ostatni wyraz):

...Każdy z nas”

(Na chwilę wzmożone echa kocich igraszek. Jękliwy głos w wysokim rejestrze: Milczeć, ścierwa! i odgłos rzuconego przedmiotu).