Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odzyskał przytomność. Stół stał przy drzwiach. Pochwycił swój największy skarb, notowane „Wrażenia z Ameryki“ i wybiegł z pokoju.
Biegł przez pustą sień do czerwonej lampy, wskazującej, jak wiedział, kierunek, w którym należało się ratować. Drzwi obok były otwarte; gaz palił się jasno. Na krześle leżała kupa ubrania. Podbiegł do okna; nie mógł go otworzyć, ale rozbił je krzesłem. Ujrzał pod sobą tłum mężczyzn, kobiet i dzieci, stłoczonych w jaskrawem świetle. Czy ma zeskoczyć w nocnym negliżu? Nie — ta część domu nie była jeszcze objęta ogniem. Powinien schwycić coś z ubrania. Co też uczynił. Leżało nieźle, chociaż nieco luźno, i nieco workowato. Podobnie kapelusz nieznanego mu fasonu, gdyż styl Buffalo-Bill nie doszedł jeszcze do Anglji. Jedna część kurtki weszła, ale druga nie chciała. Jeden rękaw był wywrócony i przymocowany do pleców. Spojrzał w dół, nie starając się go odpruć zeskoczył szczęśliwie i był przez policję usunięty poza linję ogniową.
Kapelusz cowboy’ski i kurtka uczyniły zeń ośrodek ciekawości tłumu, chociaż trudno o większy szacunek, powiedziałbym uniżoność, jak ta, którą okazywał mu tłum. W myśli sformułował uwagę, dla zanotowania jej w dzienniku: „Wszystko stracone! Poznają lorda pomimo przebrania i okazują mu szacunek — powiedziałbym nawet coś w rodzaju strachu“.
Nagle jeden z wieńca gapiących się i zachwyconych chłopców odważył się zadać mu pytanie. Mylord odpowiedział. Chłopcy spojrzeli na siebie zdumieni, poczem skądciś zabrzmiał komentarz:
— Angielski cowboy! No, jeżeli to nie jest ciekawe?!
Oto druga uwaga, przeznaczona do dziennika: „Cowboy — co znaczy cowboy? Może...“ Ale wicehrabia zauważył, że ilość pytań wzrasta. A więc wyszedł z tłumu, odczepił rękaw, włożył w kurtkę i poszedł na poszukiwanie skromnego i ubogiego mieszkania. Znalazł je, położył się i wkrótce zasnął.
Zrana zbadał ubranie. Było raczej zastanawiające — zauważył — ale w każdym razie nowe i czyste. W kieszeniach znajdowała się pokaźna suma. Razem pięć studolarowych banknotów. Również około 50 dolarów srebrem i drobnemi banknotami. Zwitek tytoniu; książka z hymnami, która nie chciała się otworzyć; okazało się, że zawiera whisky. Notatnik bez nazwiska. W nim rozproszone zapiski, dotyczące (pismo niewprawne) umów, zakładów itd. z ludźmi o dziwnych, zagadkowych nazwiskach: Sześciopalcowy Jake, Młodzieniec — bojący się — własnego — cienia itd. Żadnego listu, żadnego dokumentu.
Młodzieniec nasz myśli, bada swoje położenie. Jego książeczka czekowa spłonęła. Pożyczy z tej oto kieszeni drobne banknoty i srebro, część użyje na odnalezienie właściciela, a resztę na swoje utrzymanie, zanim nie znajdzie pracy. Posyła po pisma poranne i czyta szczegóły pożaru. Najgrubsze czcionki w tytule ogłaszają jego śmierć! Korpus artykułu dostarcza szczegółów. Mówi, jako on, z wrodzonem bohaterstwem swojej sfery ratował kobiety i dzieci, aż dla niego ratunek stał się niemożliwy; jak potem, pod spojrzeniem załzawionych oczów tłumu stał ze skrzyżowanemi rękoma, oczekując zbliżenia pożerających płomieni: „i tak stojąc pośród zbliżających się chmur dymu, młody szlachetny spadkobierca wielkiego domu Rossmore został otoczony płonącą aureolą i zniknął nazawsze z oczu ludzkich“.
Opis był tak piękny, wspaniały, królewski, że młodzieńcowi zwilgotniały oczy. Poczem powiedział: „Jest jasne jak dzień, co mam teraz zrobić! Lord Berkeley umarł — niech spoczywa w spokoju. Umarł nieposzlakowanie To ułatwi memu ojcu zniesienie ciężkiego ciosu. Teraz nie potrzebuję odwoływać się amerykańskiego Pretendenta. Tak, trudno o lepszy obrót sprawy! Wystarczy mi tylko zaopatrzyć się w nowe nazwisko i bez przeszkód iść po nowej linji życia. Teraz po raz pierwszy oddycham swobodnie. O, jakże ten powiew wolności jest świeży, natchniony, łagodny! Nareszcie jestem człowiekiem! człowiekiem równym memu sąsiadowi przez człowieczeństwo! Tylko przez nie wzniosę się i zobaczę świat, albo zginę z powierzchni, jeżeli na to zasłużę. To najszczęśliwszy, najwznioślejszy dzień, jaki kiedykolwiek słońce zesłało na moją głowę!


ROZDZIAŁ VIII.

Gwar kłótni przycichł w oddali, zmienił się w szmer, i earl dodał:
— Niech Bóg zlituje się nad moją duszą, Hawkins!
Numer porannego dziennika wypadł z drżących rąk pułkownika Sellers.