Strona:Marja Rodziewiczówna i jej dzieła.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powierzchni zarosłej mchem i trawą. Gdyby książka ta nie malowała ludu zbyt dzikiego i odrażającego w swej dzikości, a zatem nie zrozumiałego dla wszystkich Polaków, gdyby tu był opisany jakiś szczep reprezentatywniejszy, bardziej zachodni, bardziej zbliżony uczuciami do reszty ludności Rzeczypospolitej, świetna ta książka miałaby jeszcze większe znaczenie, bo już nie tylko dzielnicowe. O ileż kulturalniejsi są chłopi np. Reymonta.
Oto, jak opisana jest jesień w „Hrywdzie“:

„Cicho też było na polach ogołoconych, ni ptaszka, ni świerszcza, ni śpiewu ludzkiego. Gdzie na wiosnę miano zasiać jare zboża, tam zagony rozdarte sochami tworzyły płaszczyznę chropowatą, siwą, i po niej chodziły wrony posępne, brudne, szukając pędraków, lub zając przypadał za brózdą, lub lis kopał rude polne myszy. Po łąkach mokrych i bezbarwnych wałęsało się bydło, ogryzając pogardzane dotychczas szuwary i łozy.“

Chłopa, wprzęgniętego w niezmienny rytm przyrody, jedno trzyma: praca. Kiedy już zgaśnie w nim wszelka tęsknota osobista, wszelka nadzieja młodociana szczęścia, kiedy