Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Coś ty z nią zrobił? — krzyknął przystając. — Co?
— Nie denerwuj się, stary — rzekł Sokora. — Spaliłaby się i jaki pożytek?
— Łeb rozwalę — krzyknął wąsaty. — Łeb rozwalę!
— Dalibyście lepiej zapalić — rzekł Sokora.
Stary wyrzucił z kieszeni jednego papierosa i przysiadł w rowie obok Sokory.
— Chłopie kochany — powiedział. — Rób ty sobie, co chcesz, ale zostaw mi dziewuchę. Masz tam swoje, ona nie dla ciebie.
— Gadanie — mruknął Sokora.
Wąsaty zapalił nowego papierosa, potem przywołał któregoś z chłopaków, kręcących się po szosie na rowerze, i posłał do spółdzielni po ćwiartkę.
Kiedy już pociągali, stary rzekł:
— Ja to bym nie pomyślał, żeś ty taki. Czy to aby jedna tylko cię chce? Bo to ja za chłopaka...
— Akurat coś wy tam wiecie...
— No, mów ta sobie, co chcesz, ale chłopaki się nabijają.
— Phi, tam! Chcecie, to o pół litra: jutro na tym miejscu — Sokora uderzył pięścią o ziemię — będzie nowa!
— No...
Ścisnęli sobie ręce, a potem stary Staśki poszedł, tyle że na koniec jeszcze jedną ćwiartkę postawił.
Wieczorem przyszła Staśka.
— Czego chcesz? — powiedział Sokora. — Czego, no?
— Bronek! — powiedziała z przestrachem.
— Nie chce mi się, no, wiesz? Nie chce mi się — krzyknął i wybuchnął śmiechem.
Odwróciła się i pobiegła miedzą. Popatrzył za nią, a potem wlazł do budy i chciał spać; ale nie spało