Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A-Franek słyszy krótki jęk gwałtownie pchniętej furtki... powoli podnosi głowę...
Przytuleni do siebie stoją w opłotkach, stoją długo wczepieni w siebie tak, że nawet stąd, z odległości kilku kroków nie widać jego i jej, tylko ich oboje, ich razem. Ona nic już nie mówi, on także nic nie mówi, A-Franek widzi tylko dłonie, błąkające się po włosach i ramionach, jego dłonie po jej włosach i ramionach. Przytuleni do siebie, wtuleni w siebie, powoli, chwiejnie idą w głąb podwórza, oświetlonego przyćmionym światłem wczesnego księżyca.
A-Franek podnosi się i powoli idzie skrajem drogi.
— I co — mówią tamci. — Dobre było kino? Twardy ten... powiedział, zrobił... I to jeszcze co zrobił! Przegrało się pół miecha... Kto by pomyślał!
A-Franek nie mówi nic; włazi na wóz, długo szuka po ciemku bata. Znajduje go wreszcie i podniósłszy się, z rozmachem wali krowy po grzbiecie. Krowy ruszają z miejsca gwałtownym szarpnięciem, zwalniają zaraz, odwracają zdziwione pyski. A-Franek upada na wór z koniczyną, podnosi się, wali znów, bicz skacze po krowich grzbietach, odskakuje ze świstem, smaga woźnicę po rękach. Spłoszone krowy biegną szybkim, zziajanym kłusem, wóz dudni, podskakuje, grzechoczą brony. Tamci wrzeszcząc biegną za wozem, czepiając się kłonic. A-Franek wstaje, odwraca się i na oślep wali batem. Tamci zostają w tyle i klną; A-Franek znów już chłoszcze krowy; bicz czepia się o dyszel, biczysko łamie się, w ręku A-Franka zostaje już tylko ułomek. Wychylony do przodu, balansując na dyszlu, wali krowy tym kawałkiem biczyska, wali dopóty, dopóki nie zostaje mu w ręku kijek długości ołówka; wtedy zdyszany, spotniały, opada na wór z koniczyną i leży z zamkniętymi oczyma; widzi furtkę, uchyloną, potem zamkniętą furtkę... Wóz sunie już teraz powoli, powolutku, kro-