Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pięści, które czasami rzucały go na śnieg, kopali go wtedy, wtedy ona z tyłu usłyszała jego krzyk, kopali go wszyscy, ilu tylko miało dostęp do niego, podnosił się, zostawał krwawy wizerunek jego ciała. Bili go, usiłował biec, ale już widocznie nie umiał, nie mógł, bo zwalniał zaraz po trzech bezradnych skokach, słaniał się, śmieli się, bili go mocniej jeszcze. „Odwołaj — krzyczeli — odwołaj”. Ale nie odpowiadał im; śmiejąc się, pchali go w zaspy, lgnął w nich, kopali go tak długo, dopóki nie przeorywał zwału śniegu swoim ciałem.
— Boga masz w sobie — krzyczeli. — Czemu ci nie pomoże bóg, co jest w tobie, co za niemrawiec...
Tak z hukiem, z hałasem pędzili go przez wieś. Ktoś, śmiejąc się, wytoczył z opłotków taczki, wrzucili go na nie jak tłumok, gruby Hanio Łopata pchał taczki, potrząsając, tamten zwijał się, nogi opadały mu, podciągał je, krzycząc, ciągle ktoś mu po tych nogach deptał, stawał na nogawkach spodni, ściągał go na ziemię, w końcu już całkiem wlókł się po drodze, rękami kurczowo trzymał się taczek. Hanio Łopata na chwilę przystawał, wrzucał go z powrotem na taczki. Teraz już siedział dobrze, z nogami podciągniętymi, chował głowę przed pecynami śniegu, którymi rzucali w niego. Chwilami na taczkach były tylko zwały śniegu, zdawało się, że nikogo nie ma, ale Hanio Łopata znów potrząsał za uchwyty, śnieg opadał, znów walili w niego pecynami śniegu, kawałkami lodu. Potem już zaczęli nudzić się i męczyć tym wszystkim, złość im przechodziła.
— Co z nim zrobimy, co z nim zrobimy — wołali, ale nikt nie wiedział, coraz już rzadziej rzucali w niego śniegiem, tylko Hanio Łopata nie ustawał, gnał z taczkami jak szalony. — Ustań już, wyćpnij go — mówili mu. — Co będziesz się nad chacharą wysilał, niech na swoich nogach lizie, póki jeszcze