Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uderzony odwrócił się, organista ujrzał naraz nad sobą jego czerwoną maskę i kluczkę z mnóstwem odbitych w lodzie małych księżyców nad swoją głową.
Pamiętał, że zdziwił się: „Jak on mi ją odebrał” — pamiętał, że tak pomyślał, ale może naprawdę pomyślał tak o wiele później, chociaż wydawało mu się, że tak pomyślał właśnie wtedy, gdy oblodzona kluczka z maleńkimi jak osy miesiączkami zawisła nad jego głową.

Przed północą wieś rozjaśniała, rozszumiała się przechodzącymi w śmiech krzykami dziewuch, zaśpiewami pijanych mężczyzn, płaczem rozbudzonych dzieci, oszczekiwaniem psów, rykiem bydła, które budziło się do swej wigilijnej wieczerzy. Uderzył dzwon, głosy i światła zanikały powoli, gdzieniegdzie tylko mrugnęła kieszonkowa latarka, ktoś gdzieś krzyknął ostrzegawczo... aż znów światła i krzyki wybuchnęły na kościelnym dziedzińcu. Stojący grupkami mężczyźni witali się hałaśliwie, ćmili papierosy, latarkami świecili w oczy kobietom, które nie odpowiadając na zaczepki i nie zatrzymując się, szły prosto do kościoła, jarzącego się wszystkimi światłami. Chwilami mężczyźni przycichali; wtedy słychać było dochodzący z głębi kościoła przytłumiony śpiew kobiet. Słuchali, dopóki z ciemności nie wyłonił się ktoś nowy, wtedy znów pokrzykując głośno, witali się z nim po kolei.
Aż dzwon zahuczał po raz drugi. Mężczyźni nie spiesząc się gasili papierosy, wydłubywali tytoń z fajek, pogadywali już teraz półgłosem tylko. Dzwon ucichł, hurmą rzucili się do wnętrza kościoła; słychać było tylko szurgot ich butów o kamienną posadzkę kruchty i kapanie wody w kropielnicy. Starsi pchali się do ław i mrucząc pacierze rozglą-