Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówicie, ludzie, o nim.
— Nie — powiedział Majuja. — My go osądzamy.
— Macie prawo? Nie znacie go, czego chce i ku czemu dąży, nie wiecie.
Nowak Jan III podniósł głowę:
— Pani nauczycielka wiecie? Kto on jest? — zapytał cicho.
— Ja go obronię.
— Pani nauczycielka nie ma żadnego prawa nikogo bronić — powoli powiedział Majuja. — Pani nauczycielka z nim tańcowała... w adwencie. Wszyscy widzieli.
— Tak — powiedziała. — To prawda. Więcej jeszcze wam powiem, żeby między mną a wami nie było żadnego kłamstwa. Potem, jak pan Majuja zaczął krzyczeć i nie pozwolił więcej grać, ja uciekłam do domu. Naftę miałam kupić, ale nawet bańkę zostawiłam, uciekłam do domu, położyłam się na łóżku w moim pustym i zimnym pokoju i było mi dobrze, spokojnie, jakby wszystko, co w moim życiu jest nie w porządku, jakby to wszystko zostało załatwione i rozstrzygnięte, a przynajmniej przedawnione, unieważnione... Chciałam rozumieć, ale wszystko we mnie sprzeciwiało się określeniu wobec tego, co się stało i co w ogóle się działo. Leżałam tak, aż ktoś zapukał i ja kazałam wejść, tak, jakbym wiedziała, że ktoś ma do mnie przyjść. A to był on.
— Zamilknij, kobieto — powiedział Majuja, dłonią zamykając jej usta. — Patrzcie, ludzie: opętał ją.
Nauczycielka szamotała się z nim.
— Dajcie mi mówić — zakrzyczała histerycznie. — Dajcie mi mówić...
W tej chwili w sieni zadudniły liczne kroki, ktoś śmiał się, rzegotał grzmiąco. Naraz wszystko ucichło, uchyliły się drzwi i do izby wfrunął ptak. Leciał