Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ona nic, wynoście się i wynoście. To my jej testament pokazujemy, ona mówi: „Podrę ten, sołtysowi nowy zrobić każę, takich niewdzięczników nie będę u siebie trzymała. Jeszcze wy zabijecie mnie kiedy, ja to widzę. Innych sobie znajdę”. To my już ani słowa, robimy swoje, o gospodarkę się troszczymy, a babsko cały dzień po świecie lata, na noc dopiero przychodzi i nas wygania.
„Zadam wam — powiada — moc swoją mam, zadam wam!”
To my już całkiem nie wiedzieli, co robić, ja płaczę, powiadam: „ona mi zada, dziecka nigdy nie będę mogła mieć, a i kołtun na pewno mi zada”. I takżem płakała. A Pawluś powiada: „już ty się nie bój — powiada — już ta ja porządek ze wszystkim zrobię”. I zębami zgrzyta. I myśli, czasami, co robi, sam nie wie co, ino myśli, myśli. Ostrzy siekierę na ten przykład, ostrzy, palcem próbuje i jeszcze ostrzy, aż się siekiera ostra robi jak brzytwa, a Pawluś jeszcze palcem próbuje, krew cieknie... Tak to było, do kościoła przestał Pawluś chodzić, do mnie ledwie się odzywał, nic nie mówił, tylko myślał i myślał. Aż raz, słyszę, w nocy — wstaje. „Gdzie idziesz” — pytam, a on nic, a ja wiem, gdzie on idzie, i nic już nie mówię, leżę. A tu jęczenie, charkotanie... To ja z łóżka wyskakuję, lecę... A tu na łóżku Tyśka, koło niej Pawluś stoi i patrzy. A Tyśka nieżywa, tylko oczy ma otwarte — i patrzy, na mnie patrzy. I ja też na nią patrzę, w jej oczy, i Pawluś patrzy... Wtedy to ona nam wszystko wypatrzyła. Że dziecka nie ma, wypatrzyła, że kołtun na głowie mi się zrobił, wypatrzyła, i że nic nam się nie darzy, wypatrzyła. To my ją pochowali, zaczynamy sami gospodarować. A tu wszystko na opak idzie. Tyśki nie ma, ale jakby wszędzie była. Zresztą, ludzie, ona stale przychodzi, gospodarkę na