Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szeleszczą po posadzce ziarna piachu, jak gdyby ktoś zbliżał się skradającymi krokami... ten, którego w obliczu Pana nie wolno nazwać jego imieniem.
„I po cóż — myślał Nowak Jan III. — Po cóż...” — Zawiał znów wicher od kruchty i zaprószył mu oczy piaskiem.
„Wszyscy odeszli — myślał, załzawionymi oczyma spoglądając na witraże, przez które nie przenikał jeszcze najmniejszy cień światła. — Wrócili do swoich domów i nałożywszy smolnych szczap do pieca, gotują ranną polewkę. Sam jestem... sam się ostałem.” — Tak myślał, a pojąwszy ogrom bluźnierstwa, zawarty w tych słowach, przeżegnał się wielkim znakiem krzyża i padł na kolana przed tabernakulum.
— Panie — modlił się. — Panie, zlękło się serce moje i wzruszyło z miejsca swego. Lecz wiem, o Panie: kto w Tobie ufa, nie dozna zawodu. Pokaż mi, Panie, drogi Twoje, a ścieżek Twoich naucz mnie...
Klęczał i modlił się tak, czując za sobą kłębienie się wichru, który gasi ostatnie świece i z szyderczym świstem skacze za jego plecami. Czuł, jak lodowacieje ciało i odchodzą od niego słowa modlitwy. Wiedział, wstać powinien teraz i siadłszy za organami, śpiewać pieśń wielką, mocną i krzepiącą: „Christus veniat, Christus regnat, Christus venerat”... lecz nie czuł sił, by móc się podnieść. Czekał, nie usiłując już nawet szukać w pamięci słów modlitwy...
Znów zbliża się wiatr, świszczący i ostry, zbliża się i odchodzi, lecz organista wie, że nie odchodzi wszystek. Powoli odwraca i unosi głowę. Obok stoi człowiek w czarnym okryciu, z czarnym kapeluszem w ręku, w świetle wieczystej lampki majaczy jasno jego twarz.
— To jesteś ty — mówi cicho organista. — Ty... słyszałem o tobie.
— Ktoś ty jest? — pyta potem, nie wstając z klę-