Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skrawka stołu, postawiła butelkę wina i szklanki. Majuja patrzył, jak Tata jednym plaśnięciem dłonią w dno butelki wybija korek, szybko napełnia szklanki, sobie do pełna, innym po trzy czwarte; jak potem odstawia butelkę, bierze swoją szklankę, podnosi do ust... cofa się, odstawia szklankę z powrotem, potem drżącymi nagle rękami bierze ją znów i odlewa trochę wina do szklanki młodego...

Postawiła walizkę przy drzwiach, nie zdejmując jesionki siadła na zarzuconym spódnicami i koszulami krześle. Siedziała nieokreślenie patrząc w okno, nie myślała o niczym, samymi tylko oczyma zauważając, bez chęci i zamiaru, by zauważać, wirowanie szarego śniegu, ludzi idących szosą, jakąś furmankę. Potem niewyraźnie i niepotrzebnie wiedziała, że i tak nie ruszy się z miejsca, pomyślało się jej, że coś ma zrobić, póki jeszcze zmrok nie zapadł; potem znów, długo później, kiedy prawie całkiem już było ciemno — że trzeba by zapalić lampę, że warto by — ale i ta myśl zniknęła, zanim rzeczywiście do końca została pomyślana. Wstała, choć i to nie przyszło jej do głowy, by wstać, poczuła teraz i to było jakieś pierwsze wrażenie, które odebrała świadomie — że jest zimno. Wciągnęła rękawiczki, też były zimne, zdjęła je i podeszła do pieca, dotknęła kafli, kłuły igiełkami szronu, poutykanego w spojeniach. Dwa razy przeszła przez pokój, napalić by trzeba, pomyślała. Przykucnęła przy skrzyni z opałem, teraz pojęła, o czym przedtem, pół godziny, godzinę temu chciała pomyśleć, po prostu, że nie ma drzewa, że trzeba by narąbać, póki widno. Wysypała wiórki na palenisko, wzięła skrzynkę i poszła schodami w dół, wolno, wolno, oburącz przytrzymując się poręczy. Poszła korytarzem w stronę wyjścio-